piątek, 12 sierpnia 2011

Do pana Zygmunta B.

Szanowny panie Zygmuncie...

Przepraszam na wstępie mojego listu za tę bezpośrednią formę, ale i tak pan tego nigdy nie przeczyta, poza tym w świecie płynnej nowoczesności (widzi pan, przygotowałam się merytorycznie) wszystko jest tak relatywne, że moglibyśmy mówić do siebie Zygi i Agnes. Otóż piszę do pana, bo jesteśmy wstrząsnięte po przeczytaniu pana kolejnego felietonu, który hula po fejsbukowych ścianach i wszyscy przerzucają go sobie, niczym najgorętsze plotki z Gossip Girl:

Nie zgadzam w pełni się z pańską genezą angielskich zamieszek, ale to naprawdę nie jest powód mojego listu. Chociaż jesteśmy już po imieniu, a muszę panu powiedzieć, może nawet zostanę socjologiem (aha!), jeżeli wszyscy bogowie ponowoczesności mi dopomogą, to nie ośmieliłabym sie polemizować. Zresztą za kilka dni będę nocować w Londynie, więc może uda mi się poznać na żywo opinie ludzi, a może nawet jakiś telewizor LCD się trafi- czy panu też coś przywieźć? Tylko nie może być za ciężkie, bo mnie nie wpuszczą do samolotu, a nie mam już pieniędzy na nadbagaż...

My nie możemy się odnaleźć po lekturze kolejnych akapitów o konsumowaniu. Bo widzi pan, tak się nieszczęśliwie składa, że my akurat jesteśmy w Ameryce...Ale nie jemy za dużo, kupujemy też mało, koleżanka Dobrosielska to głownie przez Internet, a to jest taka mniejsza konsumpcja. Naprawdę, słowo harcerza- codziennie rozmawiamy o biedzie, rasizmie i wykluczeniu i zastanawiamy się, jak zmienić świat, ale trochę jednak kupujemy i czasem nawet hamburger z sieciówki zagości, ale zawsze jemy z najuboższą klasą, nigdy z białymi! I ja pana chciałam bardzo przeprosić, że my też jesteśmy takie ponowoczesne, że nie ma odwrotu, ale ponieważ mam odwagę cywilną, aby się przyznać, to załączam materiał zdjęciowy, aby udowodnić, że pan po prostu ma rację. Tylko panie Zygmuncie, pan tak w ogóle nie wierzy w tego marnego człowieka. Może niech do pana tekstów dołączają od razu zestaw żyletek, bo tutaj to już chyba nie ma ratunku (tylko ja bym chciała takie:http://gillettevenus.pl/pl_PL/, bo jeszcze bym chciała odkryć w sobie boginię).


Dzisiaj byłyśmy w świątyni takich czekoladowych pastylek.

Supermarkety, zgodnie z głośnym bon mot George’a Ritzera, są naszymi świątyniami; a tym samym - dodam - listy zakupów są naszymi brewiarzami, a spacery po „shopping malls”, czyli zakupowych deptakach, są naszym pielgrzymowaniem.

I wie pan, ja kupiłam (tak, KUPIŁAM) takie owocowe pomadki o smaku skitelsów. Naprawdę jest mi teraz tak bardzo głupio, tutaj zostałam właśnie przyłapana na gorącym uczynku:

Ale gdyby pan sobie raz pomalował usta na jagodowo na przykład, to może i nawet ta ponowoczesność nie byłabym taka straszna. Tak, ja wiem, tylko oszukuje siebie. Ma pan rację.
Odruchowe nabywanie nowych przedmiotów i pozbywanie się dawniej nabytych, o atrakcyjności nadwątlonej już przez pojawienie się nowych pokus na półkach sklepowych, wzbudza w nas najgorętsze z emocji. Pełnia konsumenckiej rozkoszy oznacza pełnię życia. Kupuję, więc jestem… Kupić czy nie kupić, oto jest pytanie…

Byłyśmy też dwa dni temu w centrum handlowym, ale przysięgam! Tylko, żeby się wysikać!


Wie pan, my nawet czasem bywamy zadowolone, zwłaszcza jak skonsumujemy trochę wina, ale zdarza się to rzadko i obiecujemy, że to już się więcej nie powtórzy!





Ale to, co nas ratuje, to fakt, że nie mamy za dużo pieniędzy. I podwójnie identyfikujemy się z poniższą diagnozą:

Dla wybrakowanych konsumentów, owych „nie-posiadaczy” dnia dzisiejszego, odsunięcie od zakupów jest jątrzącą i ropiejącą raną i upokarzającym brzemieniem niespełnionego życia, a zatem własnego niezgulstwa i niewydolności; braku nie tylko i nie tyle przyjemności, co ludzkiej godności i sensu życia.

Wie pan, jaką ja poczułam ropiejącą ranę w sklepie SONY dzisiaj, gdy oglądałam aparaty, które nagrywają filmy? Bo już nie mam pieniędzy na taki aparat, nawet na taki mały. A gdybym miała, to wie pan, ile ja bym filmów nakręciła o tym konsumowaniu i ponowoczesnej apokalipsie. Może ja bym panu przesłała numer konta i skoro już się tak dobrze znamy, to pan opatrzy moje ropiejące rany artystycznego niespełnienia.

  
A dzisiaj noc z piątku na sobotę i już dochodzi druga i za oknem trochę krzyczą Polacy, bo przesadzili z konsumpcją. Panie Zygmuncie, może je jestem straszną serowa pałą, ale wierzę, że to wszystko jeszcze da się zmienić i że ludzie trochę pogłupieli, to na pewno przez te hormony z kurczaków, ale przecież trzeba walczyć i zmieniać.

Przesyłam panu trochę zdjęć, bo na pewno dawno pan nie był na wakacjach.


























p.s. Tam są także zdjęcia takiego parku, który został zrobiony ze starego kolejowego mostu w samym środku Nowego Jorku. Architekci, mieszkańcy, mayor Bloomberg i kilkaset innych osób przygotowywało go latami. Jest pięknie. I ludzie nie konsumują tam tak bardzo, tylko siedzą, leżą, czytają i czasem też się całują. Więcej tutaj: http://www.thehighline.org/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz