piątek, 29 lipca 2011

Nashville -miasto, w którym kowbojskie buty i kapelusze, to nie obciach

Dzisiaj dwa w jednym czyli combo , super powiększony zestaw o cole i chipsy oraz dowolną słodkość- czyli dwa wpisy jednego dnia. Będąc w mieście Choo Choo byłyśmy bardzo zajęte i nie miałyśmy czasu zajmować się blogiem, dziś będąc w mieście wielkiego kozaka w szpic, powszechnie tutaj używanego i uznawanego za szczyt  mody i wyraz patriotyzmu lokalnego, postanowiłyśmy nadrobić zaległości.

Jesteśmy w Nashville do którego przyjechałyśmy tylko na jeden dzień, żeby odwiedzić muzeum sław muzyki country oraz wypatrywać na ulicach Jacka White'a. Niestety Jacka nie spotkałyśmy, ale za to odwiedziłyśmy gwiazdy z  szanownego gwiazdozbioru country . Najbardziej zafrapowało nas to, że wiele piosenek, które uważałyśmy za kawałki innych artystów, oryginalnie wykonywane były przez muzyków country. Przynajmniej ja tyle pamiętam, bo gorąc straszliwy i nocna zabawa w Chattanoodzie odbiła się negatywnie na mojej postawie turysty doskonałego.



















Dzisiejszy dzień sponsoruje literka S jak Shaun, który jest naszym hostem w Nashville- studiuje biznes, kocha  "Przyjaciół", Chiny, Chicagowską drużyne baseball'owa  oraz  wielbi Pana.

wtorek, 26 lipca 2011

W mieście Wielkiej Skały

Krótka instrukcja do pakietu "American spirit w półtorej minuty"

1. Włącz tę piosenkę.


2. Zamknij oczy (no zamknij!)

3. Wyobraź sobie stary budynek straży pożarnej w Chattanoodze (nie wiesz, gdzie jest Chattanooga- nieważne, my wiemy dopiero teraz. Wyobraź sobie to, co mówi Ci ta nazwa. Tak, dokładnie to), gdzie spotykają się ludzie w różnym wieku, żeby posłuchać kilku facetów, grających na banjo...

Tam siedziałyśmy też my.

W końcu (alleluja!), po tygodniu podróży, między trzecią i czwartą stacją, od Atlanty do Chattanoogi, powoli pojawia się to, czego szukamy, czyli inspirujących, mądrych i niezwykłych ludzi oraz amerykańskiej tradycji ukrytej gdzieś skrzętnie w piwnicy Ronalda Macdonalda- pełnej dźwięków, smaków, historii oraz pięknych miejsc, w których może nie bywa Ekipa z New Jersey, ale dzięki naszym hostom dotarła tam dwuosobowa ekspedycja z Warszawy.

Jesteśmy w Chattanoodze- miejscu wybranym zupełnie przypadkowo ze względu na nazwę. Gości nas Luke- geolog, filmowiec, wolny duch, podróżnik. Z jego pokoju dla gości pełnym map i książek nadaje znów nocą generał MacArthur, ale musi iśc spać, bo wstajemy o 6, żeby popracować na organicznej farmie, do czego w czynie społecznym ochoczo się zgłosiłyśmy.

Z serii Wiedzy nigdy dość:Nasza koleżanka Wiki wyjaśnia, czym jest Bluegrass

p.s. donoszę, że Dobra zjadła dzisiaj bizona






















poniedziałek, 25 lipca 2011

Yesmeni z Atlanty ratują świat

Od wczoraj jesteśmy w Atlancie -mieście rodzinnym ulubionego napoju wszystkich ludzi (jak dziś przekonywano nas w house of cola) oraz wielu światowych korporacji jak Phillips, Home Depot i 1250 innych  (jak podaje Wiki). Miasto pod względem turystycznym- jest znane głównie z dwóch atrakcji: największego na świecie akwarium i muzeum coca-coli , które nazywa się house of cola. Oba są odhaczone na liście (I came, I saw, I conquered). Przyznajemy bez bicia, że dom coli polubiłyśmy bardziej, niż dom ryb i krabów. W domu coli dawali pić i jeść, a w domu ryb było trochę zimno i niemiło pachniało.


Ogóle wrażenie z Atlanty - miasto tylko dla ludzi, którzy mają swój mały lub trochę większy samochodzik, bo bez tego bardzo ciężko jest się poruszać. 


Co do tytułu postu - odnosi się do naszego hosta Adama i jego młodszego brata, którzy są strasznie uroczy i zaangażowani w ratowanie świata, pracują w organizacjach pozarządowych w Ameryce i poza nią. Takiej postawie mówimy YES! (w końcu, w końcu! ).