wtorek, 19 lipca 2011

W mojej krainie Winterfell źle się dzieje

Och dziś miałyśmy spokojny , stacjonarny dziś, chciałyśmy troche odpocząć przed podróżą, do tego w NYC jest dziś na maksa gorąco, około 35 stopni, co nie sprzyja wycieczkowym eskapadom.

Postaniowiłyśmy się troche poopalać i to nie był dobry pomyśl, powrócilam do moich przyjaciół z krany Siemiu Królestw  (Dobi Dobini jest mega zajawkowiczką sagi "A song of Ice iand Fire") i same smutne rzeczy tam, teraz sie martwię troszeczkę, co bedzie dalej, z tego zmartwienia wciagnelam mnostwo amerykanskich slodyczy.

Wpadlysmy na pomysl z kierowniczka Agnes, żeby otworzyc amerykański sklep w Polsce, co Wy na to : amerykańskie słodkości i junk food pod ręką? :)

Przygodą dnia było odwiedzenie bardzo dziwnego sklepu na Brooklinie, który znalazłyśmy przypadkiem. W sklepie owym można bylo kupić różne rzeczy, które zostają po ludziach, kiedy umierają nie zostawiając testamentu  i nie maja rodziny-wtedy miasto przejmuje ich własność i licytuje wyposażanie. Czasami Zdarza się tez tak, ze rodzina nie chce pamiątek po zmarłym i wynajmuje firme która w zamian za sprzątanie bierze wszystko, co chce z mieszkania. Tak więc w sklepie tym można było kupić zdjecia ludzi, czasami bardzo osobiste: ze szczęśliwych wakacji, ze ślubów , imprez rodzinnych, listy, które dostawali, pocztówki które kolekcjonowali,  płyty, których słuchali, ubrania w których chodzili, książki, które czytali... Przegadanie tych wszystkich rzeczy wywołało w nas bardzo dziwne odczucia niejednoznaczne uczucia, bo to trochę takie grzebanie w życiu obcych ludzi Postanowiłyśmy kupić kilka z nich, miedzy innymi Agnieszka kupiła list pewnego chłopca , który wyslal do swojej przyjaciółki , chcemy go odesłać do nadawcy, ciekawe jak zareaguje i czy w ogóle żyje?

2 komentarze: