Nocna podróż nie była taka straszna, bardziej niewygodna, niż obfitująca w jakieś niechciane znajomości z podejrzanymi podróżnikami, którymi są najczęściej: czarne kobiety, czarni mężczyźni, czarni młodzi mężczyźni, czarni starsi mężczyźni, czarni czasem pijani mężczyźni oraz raz jeszcze bardzo dzielne czarne kobiety, które jadą z kilkorgiem dzieci pod pachą, trzema walizkami, plecakiem, kocem i torbą z jedzeniem dla swoich małych czarnych dzieci. Najczęściej jeżdżą same, a że jednak mężczyźni amerykańscy do najbardziej szarmanckich nie należą- nawet nie łudzą się, że ktokolwiek im pomoże. Wczoraj osobiście pomagałam jednej mamie, bo nie wiem zupełnie, w jaki sposób miałaby przenieść wszystkie swoje bagaże do autobusu. Ponadto jadą jeszcze z nami mieszkańcy Meksyku oraz Puerto Rico, a także biali przedstawiciele najniższej klasy ekonomicznej USA o średniej wadze 250kg. W ostatnim czasie pojawiają się także wśród podróżnych Amishe, co zawsze nam bardzo ubarwia podróż. Podkreślam kolor skóry, bo chociaż naprawdę zupełnie mnie to nie interesuje, czy ktoś jest granatowy, czy w kolorze khaki- to podział rasowy w Stanach jest większy, niż wydawało mi się, gdy byłam tutaj 3 lata temu. Oczywiście zmieniło się to, że ludzie o czarnym kolorze skóry nie muszą jeździć po specjalnej stronie autobusu, ale tymi autobusami po prostu jeżdżą teraz tylko oni. Większość naszych nowych białych kolegów i koleżanek na wypowiadane zdanie: Podróżujemy autobusami Greyhound, robiło wielkie oczy, opowiadając nam, że oni NIGDYPRZENIGDY by nim nie pojechali, że jest on okropnie niebezpieczny i że musimy być wielce brave, że tak jeździmy. No tak, czarni ludzie odprawiają swoje tajemne modły i gotują zazwyczaj w wielkim kotle na stacji autobusowej gulasz z białych ludzi, ale my za każdym razem dzielnie się bronimy, traktując ich paralizatorem oraz sprejem na komary, którym psikamy w oczy. Generał Dobrosielska naprawdę świetnie sobie radzi, zwłaszcza z tym sprejem.
Wróćmy jednak do czasów, kiedy biały przezorny człowiek miał jeszcze swoje biblijne prawo, aby separować czarnych najeźców. W Memphis czarna dzielnica skupiła się wokół jednej ulicy- Beale street. Niedaleko legendarnego Sun Studio powstało centrum bluesowego wszechświata, gdzie przyjeżdżali wszyscy muzycy i każdy chociaż przez chwile grał w którymś z okolicznych klubów. Tak było 60-100 lat temu. Co jest dzisiaj? Do tej pory jest to jedyna żywa ulica Memphis, gdzie można naprawdę usłyszeć wszędzie dużo bluesa i soulu, gdzie ludzie bawią się do rana. Trochę już czuć powiew Chin i tandety, ale duch pozostał.
Więcej o Beale street, żebym nie musiała się wymądrzać: http://en.wikipedia.org/wiki/Beale_Street
Rzecz od redaktor Dobrej: W ramach ciekawostki przyrodniczo-muzycznej, wczorajsza wizyta w Rock N Soul Museum oświeciła mnie w kwestii następniej piosenki, zawsze uważałam, że "Singel girl, married girl" jest rzewnym hitem Promise and the Monster, a tu niespodzianka! To piosenka The Carter Family, wrzucam dwie wersje do porównania
fajnie się Was czyta. musicie to gdzieś jeszcze opublikować!
OdpowiedzUsuńja bym to wydał. Kubota
OdpowiedzUsuń